To Singapur, czy Bali?
Zgodnie z zapowiedzią w poprzednim artykule na celowniku pojawiła się kolejna podróż. Zaczęła się ona z Warszawy przez Helsinki do Finlandii, aż w efekcie końcowym wylądowałem i to dosłownie w Singapurze. Singapuru chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Nie mniej jednak zaskoczeniem był dla mnie chociażby fakt, że do Singapuru nie można wwieźć gumy do żucia, zapalniczki w kształcie broni oraz e-papierosów.
Co ciekawe Nie tylko wwiezienie gumy do żucia jest zakazane, od lat 90. nie można jej kupić w żadnym sklepie. Zatem świeży oddech tylko z tic tac’iem. W Singapurze spędziłem dwie noce, z czego z jednej niewiele pamiętam i bynajmniej nie przez ilość wypitego alkoholu, ale przez zmęczenie podróżą, zmianę czasu.
Marina Marina, nowa dziewczyna?
Kolejną noc spędziłem w hotelu Marina Bay Sands. Obiekt ten jest niesamowicie charakterystyczny, bowiem wznosi się tuż nad zatoką. Oferuje on największy na świecie basen bez krawędzi znajdujący się na dachu, w którym mogłem zażyć kąpieli i skosztować singapurskiego drinka. Co ciekawe w hotelu tym znajduje się 20 lokali gastronomicznych oraz światowej klasy kasyno. Goście mają bezpośredni dostęp do jednego z najwspanialszych centrów handlowych w Singapurze oraz do Muzeum ArtScience, w którym można podziwiać stałą wystawę Future World. Dlatego więc chyba nikomu nie muszę tłumaczyć, dlaczego wystarczyło wybrać się z pozoru do zwykłego hotelu, aby stracić poczucie czasu. Jedno miejsce, a tyle możliwości!
Kosmiczny ogród
Usłyszałem też o kosmicznym ogrodzie, który postanowiłem zobaczyć na własne oczy. W centrum zatłoczonego miasta, pełnego wieżowców
i przepychu wyrasta 100 ha zieleni. Ogrody Gardens by the Bay zajmują ogromną powierzchnię i dzięki też temu stanowią obecnie jedną z największych atrakcji turystycznych tego państwa-miasta. Na ich świetność oczywiście złożył także ich niespotykany wygląd zaprojektowany przez wielu znakomitych architektów, inżynierów, no i oczywiście ogrodników z różnych stron świata. A skoro o ogrodach mowa, to aby poczuć się jak w filmie, warto wybrać się na Supertree. Jeśli mieliście okazję oglądać film pt. Avatar, to bez wątpienia drzewa o metalowej konstrukcji Wam go dosadnie przypomną. Oczywiście nic nie zostało zaprojektowane z przypadku. Jak się okazało drzewa te stanowią swego rodzaju ekologiczne źródło energii, bowiem zbierają deszczówkę i energię słoneczną. Drzewa te wyjątkowo wyglądają szczególnie nocą, kiedy rozbłyskują kolorowymi światłami oddając całą magię tego miejsca. Koniecznie wybierzcie się tam będąc w Singapurze.
Hej Tadeusz, Bali czeka!
Po powrocie do hotelu szybko się spakowałem i ruszyłem w drogę na lotnisko. Rezerwa czasowa pozwoliła mi skorzystać z jeszcze jednej atrakcji, jaką była kolejka linowa. Z gondoli wznoszącej się na wzgórze Moun Faber można oddać się podziwianiu okolicy i panoramy miasta. Fantastyczne widoki! Później ruszyłem prosto na lotnisko, w końcu Bali już na mnie czekało, ja na nie zresztą też. Wylądowaliśmy przed północą tamtejszego czasu. Po zameldowaniu w hotelu padłem do łóżka. Dzień pierwszy mojego pobytu na Bali poświęciliśmy głównie na leniuchowanie na plaży. W końcu nawet ja czasami lubię poleżeć. A że pogoda rozpieszczała i mając świadomość tego jak nieprzyjemna temperatura szaleje w Polsce, bezczelnie strzeliłem się na piachu robiąc selfie i wrzuciłem na facebooka. Tak to można żyć! Dzień lenistwa upłynął bardzo szybko. Wieczorem wybraliśmy się do Bali Collection stanowiącego dużą galerię handlową,
w której oprócz zakupów można także dobrze zjeść.
Małpi Las
Kolejnego dnia postanowiliśmy wypożyczyć samochód i wybrać się do Małpiego Lasu. Bardzo klimatyczne miejsce, w którym zgodnie z nazwą spotkać można kilka całkiem sympatycznych małpek. Monkey Forest znajduje się w Ubudh. Wiele nasłuchałem się na temat małych złodziejów, które zwinnymi łapkami kradną okulary, aparaty i inne drobne rzeczy odwracając uwagę swoimi niewinnymi mordkami. Ja na szczęście nic nie ‘zgubiłem’, ale się pilnowałem, tak na wszelki wypadek. Małpi Las jednak to nie tylko małpy. To także wspaniała roślinność i architektura. Świątynia, która się tam znajduje jest zamknięta dla turystów, jednak bardzo często przed nią można ujrzeć kolorowe korowody procesyjne, tańczące i rozśpiewane kobiety i małe dziewczynki, które pewnie w ten sposób oddają hołd tamtejszemu bóstwu.
Tarasy Ryżowe
Później wybraliśmy się na słynne Tarasy Ryżowe. I to nie po to, żeby zjeść miskę ryżu. Choć jak sami zapewne wiecie ryż jest podstawowym posiłkiem Balijczyków. Tarasy znajdują się o około 2 godziny drogi od Ubudh. Pola ryżowe są naprawdę ogromne. I ich widok przypomina niejeden cudowny krajobraz z wakacyjnej pocztówki. Intensywna zieleń, wzgórza układające się w schodki, Pomiędzy ryżem rosną palmy i bananowce. Szumiące dokoła strumyki nadają temu miejscu jeszcze większego klimatu.
Luwaki i inne zwierzaki
Nie dziwię się teraz, że to miejsce właśnie jest nazywane wizytówką Bali. Podobnie zresztą jak najdroższa na świecie kawa. Któż z Was nie słyszał o Kopi Luwak? Będąc w pobliżu postanowiliśmy odwiedzić to słynne miejsce i osobiście poznać Luwaki małe słodkie zwierzątka z odchodów których produkowana jest kawa. Na miejscu skosztować można było wielu rodzajów kaw.
Nusa Penida i Lembongan
Następne dni, to świetne wycieczki krajoznawcze. Rajskie wyspy Nusa Penida i Lembongan zapraszały swoją wspaniałością. Wystarczyło przeglądnąć zdjęcia w internecie i od razu chciałem tam być. Na wyspę Nusa Penida dostaliśmy się z Padang Bay wielkim publicznym statkiem, który codziennie o godzinie 10 wypływa z portu. Droga trwała około 40 minut. Sama wyspa jest niesamowicie urokliwym zakątkiem, w którym ma się wrażenie, że czas się zatrzymał. Plaża Crystal Bay zachwyca czystością podobnie jak woda. Kolejnym punktem były Pasih Andus, przepiękne klify, z których można podziwiać niespokojne morze rozbijające się u ich podnóża. Najbardziej znanym miejscem widokowym jest Kelingking Beach View Point. Bajeczne miejsce. U dołu dostrzec można było cudowną plażę, do której jednak nie ma znikąd zejścia. Podejrzewam jednak, że jeśli ktoś jest wystarczająco odważny znalazłby sposób. Podsumowując widoki zapierające dech, oddające klimat tego miejsca w zupełności. Będąc tam warto wybrać się do Manta Point, słynnego w tej części miejsca do nurkowania, w którym można spotkać manty, tzw. Diabły morskie. Ich długość sięga do 5m natomiast rozpiętość płetw prawie 7m. Także to naprawdę spore okazy. Rajska wyspa podpisuję się pod tym obiema rękoma i nogami. Podobne wrażenie zrobiła na mnie Nusa Lembongan. Ta malutka wysepka liczy zaledwie 8 kilometrów kwadratowych i jest bliską sąsiadką Nusa Penida. Na wyspę najlepiej dopłynąć z Sanur na Bali. Znajduje się tam kilka łodzi do wyboru. Po wybraniu jednej z nich w końcu znaleźliśmy się na miejscu. Wysepka choć mała urzeka od pierwszego postawienia na niej stóp. Biały piasek, lazurowe fale, cudowne klify i czy trzeba czegoś więcej? No może dobrego, zimnego piwa. Późnym wieczorem wróciliśmy do hotelu.
Świątynia i ja
Na naszej mapie tripu pojawiła się świątynia Ubud. Początek obranego przez nas szlaku, który prowadzi do świątyni zaczyna się obok Lebah. Kierując się drogą prowadzącą do Ubud w jednej chwili z zatłoczonego miasta przenosimy się w zupełnie inny wymiar. Szlak do Świątyni jest całkiem łatwy. W końcu dotarliśmy do Pałacu Królewskiego. Pięknie zdobiona brama, kamienne posągi robią ogromne wrażenie. Wnętrze świątyni nie jest duże. Znajduje się tam wiele świeżych kwiatów, drzew i krzewów, które nadają temu miejscu świeży wygląd. Korzystając z okazji udajemy się dalej do oddalonej około 2 km świątyni Goa Gajah. Wejście do niej trochę odstrasza, bowiem wygląda jak usta demona. Sama jaskinia nie jest ciekawa, dlatego nie spędziliśmy w niej za wiele czasu.
Omnia Klub – czas na relax
Po powrocie do centrum udaliśmy się do najsłynniejszego klubu na Bali. Omnia Klub. Architektura Klubu, widok, jedzenie i wszystko co miałem okazję poznać jest niesamowite. Świetnie spędzony czas do późnych godzin wieczornych, bowiem w tym miejscu nie można narzekać na nudę. Oszałamiający widok na półwysep Bukit z basenu zapiera dech. Najbardziej charakterystycznym elementem tego miejsca jest Cube, srebrna konstrukcja, która, która znajduje się poza krawędzią klifu i oferuje panoramiczne widoki na cały Bukit. Miejsce do którego chce się wracać i które za każdym razem można odkrywać na nowo. Pozostałe dni oddałem się plażowaniu, ćwiczeniom na siłowni, a także szaleństwom na skuterze wodnym. Ulice są ogromnie zatłoczone, więc wypożyczyłem rower żeby móc poruszać się po mieście trochę szybciej. Skosztowałem wiele wspaniałych potraw, poznałem wspaniałych ludzi. Rewelacyjny czas, który stał się kolejną cudowną pocztówką z wyprawy. Ale oczywiście to nie był koniec.

Bądź też na fali, leć Bali!
Wietnam, bo tam wylądowałem dalej też przyniósł moc wrażeń,
o których w kolejnej części.




















