Trzy kolory, zieleń, biel i pomarańcz,
kraj o powierzchni 3,7 razy mniejszej od Polski, słynący z soczystej zieleni trawy, znakomitego piwa Giunness i przepięknych klifów?
Zgadza się, Irlandia, czyli znowu łączę przyjemne z pożytecznym!
Jak to możliwe, że mogę tyle podróżować?
Sprawdź tutaj :
W końcu dawno nigdzie nie byłem, więc komu w drogę temu samolot! Krakowskie Balice przywitały mnie w sobotę z samego rana całkiem niezłą pogodą, więc lot odbył się planowo.
No to fru! I jestem. Dublin wita!
Szybciutko zameldowałem się w hotelu. Nie chwaląc się, hotel z niesamowitą historią, bowiem mieszkał w nim sam John Jameson. Znacie gościa, szczególnie z butelek wybornego irlandzkiego whiskey – tak to właśnie ten! Sam hotel świetny, a jego otoczenie równie znakomite. Morze i roztaczające się w jego kierunku pola golfowe sprawiają wspaniałe wrażenie.
A właściwie skąd się tam wziąłem?
Event!
Wydarzenie!
Czas poświęcony na zdobycie nowej wiedzy i poznanie rewelacyjnych ludzi. To właśnie z nimi spędziłem późne wieczorne godziny, delektując się smakiem irlandzkiego piwa i szlifując swój język angielski.
Chociaż z rodowitym Irlandczykiem rozmowa wcale nie wydaje się być łatwa, nie mniej jednak potrafiłem się dogadać.
Długa noc zakończyła się krótkim snem, bowiem kolejny dzień chciałem poświęcić na zwiedzanie. Dublin jest ciekawą kolebką historii i kultury. Chociażby dlatego, że jak się okazuje, został on założony przez Wikingów w IX w.
Kto by pomyślał, że nawet tam dopłynęli. Wracając do rzeczywistości., znaczy prawie rzeczywistości, bowiem pierwszym punktem na mojej liście atrakcji była destylarnia whiskey Jameson.
Guinness
Na miejscu okazało się, że to tylko część historycznej destylarni założonej w 1780 roku. Destylarnia główna znajduje się w innej części Irlandii. Idąc za alkoholowym ciosem zwiedziliśmy potężny browar Guinnessa. Założycielem browaru jest Arthur Guinness i trzeba uczciwie przyznać, że stworzył jedną z najbardziej rozpoznawalnych irlandzkich marek.
Na dodatek marka ta, od ponad 250 lat zdobywa serca piwoszy. Codziennie na świecie wypija się miliony piw, a śmiało można założyć, że w Europie oraz Ameryce Północnej nie znajdziemy żadnego fana piwa, który o Guinnessie nie słyszał.
Muzeum to jest naprawdę fantastyczne nie tylko na dlatego, że można tam pozyskać wiedzę na temat samego powstawania tego trunku, ale także dlatego, że wszystkie elementy jego wyposażenia robią mega wrażenie. A wspinając się po poszczególnych piętrach poznajemy coraz to nowsze zakamarki tego miejsca.
Natomiast docierając na samą górę stajemy na jednym z najlepszych punktów widokowych w Dublinie.
Pub znajdujący się na szczycie, serwuje świeży browar i pozwala się zachwycać jego smakiem przy jednoczesnym podziwianiu miasta. Co by jednak nie bujać za długo w obłokach, zeszliśmy na ziemię.
Zwiedzanie tego dnia zakończyłem w pubie, wsłuchany w lokalną irlandzką muzykę i pochłonięty bezstresowym klimatem Irlandii. Na wieczór pojechaliśmy do Belfastu, gdzie spędziłem noc na odpoczynku i dzień na podziwianiu jego zakątków.
Interesującym punktem wycieczki było Muzeum Titanica. To właśnie tutaj, w Belfaście, Titanic został zaprojektowany, wybudowany i wodowany . Z tego miejsca wypłynął w swój pierwszy i ostatni rejs. Intersująca historia, którą zna niemal każdy. Potem spacerkiem przez miasto, dotarłem do dzielnicy ,gdzie kilkadziesiąt lat wstecz, organizacja terrorystyczna IRA dokonała kilkudziesięciu zamachów. Podczas ataków zginęło wielu niewinnych ludzi.
Znajdują się tam miejsca upamiętniające te zamachy (ściana płaczu), jak również są też miejsca pamięci z czasów wojny. Mnóstwo murali, które przedstawiają szereg historii z tamtego okresu. Choć tak naprawdę Belfast nadal jest miastem niesamowitych podziałów.
Oderwałem się jednak od przygnębiającej historii doszukując się ciekawszych miejsc i udając na spotkanie ze znajomym. Później wróciłem do Dublina. Wieczór spędziłem odwiedzając sporo ciekawych pubów, w których oprócz szerokiego wyboru alkoholi, można było posłuchać muzyki na żywo. Szybko wciągnąłem się w tamtejszy klimat, naprawdę człowiek może się tam poczuć wyluzowany i wypoczęty. Pomimo, że był to poniedziałek było czuć, że miasto żyje. Przeciwnie do Belfastu, w którym jakiekolwiek imprezy można napotkać tylko w piątki i soboty.
Przedostatni dzień mojego pobytu poświęciłem na dalsze zwiedzanie. Spacerkiem przez centrum doszedłem do słynnego Temple Bar, tam też zatrzymałem się na kufelek zimnego piwa, które w tak klimatycznym miejscu smakowało podwójnie. Zmęczony całodniową wędrówką wróciłem do hotelu.
W ostatni dzień korzystając z późnego lotu powrotnego do Krakowa wybrałem się jeszcze do katedry św. Patryka, która jest największym kościołem w całej Irlandii. Niesamowita budowla, która powstała około 1220 roku. Także do najmłodszych nie należy, ale za to bardzo zachwyca.
Katedra związana jest z osobą św. Patryka, który jest patronem Irlandii. Był on misjonarzem szerzącym wiarę na tych ziemiach. Pewnego dnia zapytany o istotę Trójcy Świętej posłużył się zerwanym liściem koniczyny, której trzy płatki złączone są razem na jednej łodydze.
Symbol koniczyny, tak samo jak kolor zielony, na stałe wpisał się w symbolikę państwa.
Dzień św. Patryka jest hucznie świętowany zarówno 17 marca, zarówno na terenie Irlandii jak i innych miejsc zamieszkiwanych przez emigrantów. A że do 17 marca niedaleko, to kto wie ! Póki co musiałem wrócić do Polski, ale… nawet nie zdążyłem się rozpakować, czekał na mnie kolejny zakątek na Ziemi.
Lizbona! Ale o tym wkrótce.














